Jeden nosił finezyjną perukę i korzystał z powozu, drugi słuchał radia i korzystał z komputera. Tak różni, a jednak podobni. Choć Claudia Monteverdiego i Györgya Ligetiego dzielą niemal cztery stulecia, to łączy ich to, jak wiele znaczyli dla swojej epoki.
Pochodzący z Cremony Monteverdi szybko zyskał przychylność publiczności i do dziś uważany jest za pierwszą wybitną osobowość muzyki baroku. Nic więc dziwnego, że już za życia otrzymał przydomek „divino” („boski”). Dał się poznać jako twórca o licznych, oryginalnych pomysłach, a także dużej zdolności subtelnego łączenia poezji z muzyką. Rozpoczął od skomponowania czterech Ksiąg madrygałów, by potem zmierzyć się z melodią i słowem na gruncie opery – jego słynny Orfeusz dał początek modzie na muzykę sceniczną. Zawarte w dziele nowatorskie pomysły zostały ciepło przyjęte przez ówczesnych słuchaczy. Bogactwu brzmienia, różnorodności technik kompozytorskich oraz doskonałej spójności muzyki z librettem uległ nawet ówczesny książę Mantui, Vinzenzo Gonzaga – legenda głosi, że jego wzruszenie nie miało granic i władca zanosił się płaczem podczas prawykonania utworu.
Twórczość Monteverdiego usłyszymy w towarzystwie dzieł jednego z największych kompozytorów dwudziestowiecznej awangardy. Zmarły 10 lat temu Ligeti wyróżniał się nie tylko na tle stulecia, ale również pośród swych rówieśników, będąc jednym z najbardziej nowatorskich i wpływowych artystów. Zasłynął między innymi jako twórca skomplikowanej techniki zwanej mikropolifonią, nawiązującej w szczególny sposób do renesansowej i barokowej sztuki łączenia ze sobą partii poszczególnych głosów – u Ligetiego są one tak blisko, że nie da się ich wręcz odróżnić. Dzieła mistrzów swych epok usłyszymy w stylowych wykonaniach – w muzyce Monteverdiego nie zabraknie więc instrumentów dawnych.