No, dobra - powie ktoś – ale to w ogóle nie jest jazz.
Może będzie miał rację, a może nie będzie jej miał, bo jeśli istnieje muzyka, która rozszerza istniejące definicje do granic wyobraźni, to właśnie dziś jej posłuchamy. Do odważnych świat należy, prawda?
Five 38: pięć strun gitary basowej i 38 strun harfy. Do tego elektronika. Dwie śliczne dziewczyny z Paryża grają (czy też: komponują na żywo) zdumiewającą mieszankę rocka, popu, noise’u, oczywiście także jazz (z odchyleniem w stronę free). To, co ewidentnie „ładne” w mgnieniu oka przechodzi tu w to, co bez wątpienia „brzydkie”, słodka kaskada nutek przeradza się niespodziewanie w intrygujący warkot i zgrzyt.
Hang Em High: basówka, bas-klarnet (zamiennie - saksofon), perkusja. Trzech facetów, a więc mroczna strona mocy, choć metoda twórcza podobna do wspomnianej powyżej (wszystko zmieszane z wszystkim, i grubo podlane elektronicznym sosem), to kinetycznej energii jest tu jakby więcej (po to się w końcu zatrudnia perkusistę , żeby nie było w narracji przestojów). Trudno taką muzyką, brudną i nieuczesną, zdobyć listy przebojów (choć wszyscy członkowie tego międzynarodowego zespołu, reprezentacji Polski, Szwajcarii i Austrii flirtują z muzyką popularną), łatwo natomiast zapaść słuchaczom w pamięć.