Lata 70. to w muzycznej historii Filharmonii era Tadeusza Strugały. Był nie tylko dyrektorem tej instytucji, jej kierownikiem artystycznym i pierwszym dyrygentem, ale w 1976 roku przejął także, po Andrzeju Markowskim, Wratislavię Cantans.
Łączył talent muzyczny ze zdolnościami menadżerskimi. Ściągał do Wrocławia wielkie gwiazdy, edukował publiczność, wiedział, jak zapełnić sale koncertowe, i wywoził swoją orkiestrę w świat. Obok tradycyjnych, abonamentowych koncertów symfonicznych wprowadzono cykle recitali chopinowskich, koncerty kameralne, organowe, chóralne i „Filharmonię dla Młodych” – bardzo ciekawy projekt edukacyjny dla uczniów. W zasadzie wszystkie koncerty połączone były w cykle (Tadeusz Strugała wymyślił ich około dwudziestu), dzięki czemu słuchacze chętniej przychodzili. Filharmonia otwierała swoje podwoje nawet cztery razy w tygodniu.
Melomani byli też rozpieszczani przez wielkich polskich i zagranicznych artystów. Na wrocławskiej scenie występowali rewelacyjni wirtuozi wiolonczeli – Radu Aldulescu z Rumunii i Rosjanie: Natalia Szachowska, Wiktoria Jagling oraz Daniel Szafran (grał na instrumencie Amatiego z 1630 roku, w unikalny sposób łączył techniczną perfekcję z ekspresją emocjonalną), argentyński gitarzysta Manuel Lopez Ramos (porównywany z legendarnym Segovią) oraz wybitni pianiści – Garrick Ohlsson, Louis Kentner, Zoltán Kocsis czy wreszcie Krystian Zimerman, gwiazda IX Konkursu Chopinowskiego. A poza tym pojawił się ponownie Światosław Richter, który, jak pisał w 1971 roku „Ruch Muzyczny”, „znowu przeleciałby przez Polskę jak meteor, gdyby nie sidła zastawione nań we Wrocławiu przez obrotną dyrekcję naszej Filharmonii. Skutek przewraca nam w głowie: jedyny w Polsce koncert Światosława Richtera – właśnie w naszym mieście!”.
Takich sideł zastawiano więcej, więc Wrocław oglądał też paradę wspaniałych dyrygentów, m.in. Roberta Wagnera (dyrektora salzburskiego Mozarteum) i Kazimierza Korda. Warto przypomnieć, że Kord w grudniu 1972 roku poprowadził w nowojorskiej Metropolitan Opera spektakl Dama pikowa Piotra Czajkowskiego. Był pierwszym polskim dyrygentem na tej prestiżowej scenie. W tym smakowitym muzycznym menu pojawiały się czasem ideologiczne zakalce, jak koncert symfoniczny poświęcony Leninowi. Cóż, naukowcy z Uniwersytetu Wrocławskiego odkryli w 1970 roku, że Lenin był we Wrocławiu, a że akurat cała Polska święciła setne urodziny wodza rewolucji i kraj przeżywał amok propagandowy (oglądając Włodzimierza Iljicza na znaczkach, plakatach i kilimach z Cepelii), więc Wrocław musiał się włączyć. Na szczęście orkiestrę poprowadził Dymitr Kitajenko, laureat prestiżowego Konkursu Dyrygenckiego Herberta von Karajana w Berlinie, więc chyba szkód większych nie było.
Wydawać by się mogło z perspektywy III RP, że muzyka symfoniczna była sferą wolną od ingerencji władzy komunistycznej, ale to błąd. Zdarzało się nawet cenzurowanie nut, dopiero w 1977 roku zniesiono zakaz wykonywania dzieł kompozytorów tworzących za granicą – Andrzeja Panufnika i Romana Palestra.
Na szczęście okno na świat coraz szerzej się otwierało i wrocławscy filharmonicy pojawiali się na zagranicznych scenach. Za szczególnie prestiżowy uznał Tadeusz Strugała występ w 1972 roku w Filharmonii Berlińskiej z oratorium Passio Domini Nostri Jesu Christi Józefa Elsnera. W wywiadzie dla popołudniówki „Wieczór Wrocławia” stwierdził: „To było chyba największe wydarzenie w historii Filharmonii Wrocławskiej. Oczywiście liczyliśmy na jakiś sukces, ale nie spodziewaliśmy się, że będzie on tak pełny”.
Wspaniały rozkwit przeżywała także Wratislavia Cantans. Strugała, przejąwszy festiwal po Markowskim, nie tylko nie wyhamował jego rozwoju, ale odważnie rozszerzał formułę. „Jeśli znakomita orkiestra czy instrumentalista-wirtuoz mogą i chcą zaprezentować się na Festiwalu w repertuarze innym niż oratoryjno-kantatowy, to czy należy tego im wzbraniać?” – tak politykę artystyczną Strugały przedstawiał Kazimierz Kościukiewicz, opisując fenomen Wratislavii Cantans.
W 1977 roku Strugale udało się wpisać Wratislavię Cantans na ekskluzywną listę Association Européenne des Festivals de Musique (Europejskiego Stowarzyszenia Festiwali Muzycznych) w Genewie, co wykorzystał, dodając do nazwy festiwalu przymiotnik „międzynarodowy”. Oczywiście było to tylko potwierdzenie stanu faktycznego, ale jakże miłe dla wrocławskiej dumy! Wydłużał się czas festiwalu, zwiększała się ilość koncertów, w program zaczęto wpisywać operowe spektakle i recitale wokalne, organizowano sesje naukowe – Wrocław nie mógł się dość nacieszyć muzycznym świętem.
Ważne miejsce na wrocławskiej mapie festiwalowej zajmowały także dwa inne przedsięwzięcia pozostające w gestii Filharmonii – Festiwal Polskiej Muzyki Współczesnej oraz Dni Muzyki Organowej i Klawesynowej. Niestety, na horyzoncie zaczynały się pojawiać pierwsze zapowiedzi kryzysu.
Beata Maciejewska dla miesięcznika Muzyka w mieście