Po raz kolejny nauka wrocławska obchodzi swoje święto. To ważne wydarzenie uroczyście zainauguruje koncert, którego program, choć nie wprost, wskaże, o czym przede wszystkim powinniśmy przy tej okazji pamiętać. Aby rozjaśnić tę kwestię, przyjrzyjmy się genezie poszczególnych utworów.
Kiedy dziewiętnastoletni Fryderyk Chopin powrócił triumfalnie z pierwszej podróży do Wiednia, gdzie w 1829 roku koncertował z wielkim powodzeniem, zaczął komponować nowe utwory, mające stanowić przepustkę do pianistycznej kariery. Ówczesne konwencje nie pozostawiały złudzeń: w pianistyce dominował efektowny, choć raczej powierzchowny styl brillant i biegłości w tej stylistyce wymagało się od wirtuozów. Dlatego to po nią właśnie sięgnął Chopin, tworząc II Koncert fortepianowy f-moll op. 21 (chronologicznie pierwszy, lecz wydany później). Tylko pozornie utwór nie odróżnia się od innych należących do tego nurtu – cechuje się typową trzyczęściową budową (szybka – wolna – szybka), pomocniczą rolą orkiestry i absolutną dominacją fortepianu. Indywidualność Chopina ujawnia się tu jednak z nieodpartą mocą, nasycając Koncert prawdziwie romantyczną ekspresją i poetyckością wyrazu – jej szczytem jest słynne Larghetto (część druga), zainspirowane młodzieńczą miłością kompozytora – oraz pierwiastkiem polskości, dzięki któremu finałowe rondo oscyluje między zadumanym kujawiakiem i radosnym mazurem. W rezultacie powstało arcydzieło, a obowiązująca tradycja została jednocześnie utrzymana i przezwyciężona.
Z nieco innego założenia wyszedł Mieczysław Karłowicz. Komponując Koncert skrzypcowy A-dur op. 8, utwór kończący okres młodzieńczy artysty, nie poszukiwał nowatorstwa, a raczej pragnął wpisać się w panujący wówczas styl późnoromantyczny. Z tego względu dzieło ma tradycyjną, trzyczęściową budowę (spokrewnioną zresztą z tą zastosowaną już przez Chopina w jego koncertach). Ważną inspirację stanowiła muzyka Piotra Czajkowskiego, którą Karłowicz się wtedy fascynował – podobieństwo widać w sposobie traktowania orkiestry oraz niektórych rozwiązaniach formalnych, takich jak wprowadzenie tematu przez solistę po krótkim, kilkutaktowym wstępie orkiestrowym w pierwszej części. Koncert powstawał z myślą o nauczycielu i mistrzu Karłowicza, wybitnym skrzypku Stanisławie Barcewiczu, któremu zresztą został zadedykowany. Z tego względu partia solisty jest w nim wyjątkowo trudna, bogata w wielodźwięki, tryle i figuracje. Nigdy jednak wirtuozeria nie przesłania w niej narracji – tej bowiem podporządkowuje się nawet kadencja w pierwszej części, zwyczajowo traktowana jako czysty popis, tu zaś zredukowana do zaledwie czternastu taktów, ściśle powiązanych z muzyczną akcją.
Na zakończenie zabrzmi monumentalne (choć jak na romantyczne standardy niedługie) Te Deum op. 103, które Antonin Dvořák skomponował na czterechsetlecie odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Takie właśnie zamówienie na wielką kantatę na chór, orkiestrę i solistów towarzyszyło kompozytorowi w jego podróży do Nowego Świata. Choć Dvořák sięgnął po wczesnochrześcijański hymn, nasycił swoje dzieło pierwiastkami świeckimi. Żywiołowy początek, poprzedzony zawadiackim solo kotłów i pobrzmiewający czeskim folklorem, oddaje nastrój ludowej zabawy, zaś partie obojga solistów (sopranu i basu) potraktowano w sposób operowy. Po momentach tkliwości, powagi, tajemniczości i słodyczy nadchodzi elektryzujące, niemal ekstatyczne zakończenie, które dobitnie akcentuje radosno-dziękczynne przesłanie hymnu, do dziś wykorzystywanego przy okazji ważnych rocznic.
Cóż zatem z tego wszystkiego wynika? Na jakie istotne sprawy wskazują kompozytorzy, których dzieła zabrzmią podczas koncertu? Chopin uczy, że odkrywczość i postęp wymagają doskonałej znajomości tradycji, ale też odwagi, by poza nią wykraczać. Karłowicz pokazuje, jak ważny jest szacunek dla pedagogów i odrzucanie uproszczonych, niepogłębionych rozwiązań. Dvořák zaś, jako dojrzały mistrz, zaświadcza, że szczególne okazje wymagają szczególnej celebracji. Święto Nauki do takich właśnie okazji bezsprzecznie należy.
Jan Bielak