Jak przedstawić radość w pozbawionej słów muzyce instrumentalnej? Kompozytorzy mają na to wiele sposobów, choć jednym z najpopularniejszych okazuje się… wybór tonacji. Miano „wesołych” zyskały zaś przede wszystkim tonacje C-dur i D-dur.
Po raz pierwszy publiczność usłyszała II Symfonię Ludwiga van Beethovena w 1803 roku. Kompozytor miał za sobą jeden z najbardziej przełomowych etapów w swoim życiu. Minął bowiem rok od napisania słynnego Testamentu z Heiligenstadt – listu do braci, który pomógł artyście pogodzić się z postępującą głuchotą. O tym, że wyszedł z kryzysu obronną ręką, świadczyć może chociażby tonacja, w której postanowił skomponować swoją II Symfonię, czyli D-dur. Tonacja ta pojawi się później chociażby w Odzie do radości. Zresztą to nie pomysł Beethovena, by D-dur uznać za radosną – już w baroku, gdy tylko mówiono o tonacjach, przypisywano im jakieś emocje. Pogodne części swoich utworów pisali w D-dur (lub C-dur) również tacy kompozytorzy, jak m.in. Johann Sebastian Bach czy Georg Friedrich Händel.
Dlaczego jedną tonację odbieramy jako radosną, a drugą nie? Wydaje się, że winić możemy za to jedynie mózg i akustykę, choć nie bez znaczenia są też nierównomiernie temperowane temperacje stroju i charakter danego utworu. W swoim I Koncercie fortepianowym Beethoven wręcz „uśmiecha się” do słuchaczy. Pełna energii kompozycja powstała dla chorwackiej księżnej Anny Keglević, uczennicy kompozytora. Tego wieczoru wykona ją Seong-Jin Cho – wybitny koreański pianista, zwycięzca XVII Konkursu Chopinowskiego i laureat nagrody Towarzystwa im. Fryderyka Chopina za najlepsze wykonanie poloneza w ramach przesłuchań. Jak sam przyznał w jednym z wywiadów, poza muzyką Chopina najlepiej czuje się w repertuarze Mozarta, Schumanna, Schuberta i… Beethovena, którego kompozycje gra od dziecka.