Zaledwie dzień po wykonaniu Symfonii VI „Tragicznej” Gustava Mahlera słynna Chicago Symphony Orchestra prowadzona przez Jaapa van Zwedena powróci do NFM, by podczas swojego drugiego koncertu zaprezentować Symfonię VII autorstwa tego geniusza późnoromantycznej symfoniki. Wyraz tego utworu, choć pisany był on po części równolegle z tym, którym orkiestra przywitała się z wrocławską publicznością, jest zupełnie inny, znacznie bardziej radosny. „To moje najlepsze dzieło, pełne pogodnego charakteru” – zachwalał swoją kompozycję artysta.
W ukończonej 1906 roku symfonii Austriak wykorzystał niezwykle popularny w dziewiętnastowiecznej muzyce topos nocy. Sięgając po takie odniesienie, w równym stopniu, co nią, miał jednak inspirować się obrazem Rembrandta znanym pod tytułem Straż nocna. I tak dwie części naszkicowane przez Mahlera w alpejskiej osadzie Maiernigg noszą tytuł Nachtmusik, czyli „muzyka nocy”. W pierwszej z nich trudno nie usłyszeć krzyków nocnych ptaków. Pozostając w mroku nokturnowych skojarzeń, środkowe scherzo kompozytor polecił zaś grać „cieniście”. Utwór stanowi szczyt kolorystycznych poszukiwań prowadzonych przez jego twórcę. Wykorzystuje on tu nietypowe sposoby artykulacji, czy – jak w innych swoich symfoniach – wprowadza do orkiestry niestandardowe instrumenty. Tutaj są to kojarzący się raczej z orkiestrą dętą róg tenorowy, gitara, mandolina czy dzwony pasterskie. Wszystkie te zabiegi każą spojrzeć na pięcioczęściową konstrukcję jako na dzieło eksperymentatorskie, wyprzedzające swoje czasy.
VII Symfonię prawykonano 19 września 1908 roku w Pradze. Na czele Czeskich Filharmoników stanął wtedy sam kompozytor. Do premiery amerykańskiej natomiast doszło 15 kwietnia 1921 roku w… Chicago. Grała wówczas, rzecz jasna, Chicago Symphony Orchestra. Dyrygował nią Frederick Stock, który w ciągu trzydziestu siedmiu lat pracy z zespołem z Illinois powiódł go na sam muzyczny szczyt. „Nie było niczego, co mogłoby wyjść spod pióra Mahlera, a czego oni nie potrafiliby zagrać” – pisała wtedy z uznaniem o artystach prasa.