Serdecznie zapraszamy na ostatni z koncertów wieńczących sezon artystyczny 2019/2020! W programie znajdą się kompozycje Franza Xavera Richtera, Wolfganga Amadeusa Mozarta i Ludwiga van Beethovena. Zagra je orkiestra NFM Filharmonia Wrocławska, a za pulpitem dyrygenckim ponownie stanie Andrzej Kosendiak.
Koncert rozpoczniemy od Symfonii D-dur Richtera, twórcy epoki klasycyzmu. Kompozytor ten był jednym z przedstawicieli szkoły mannheimskiej, skupionej wokół orkiestry książęcej działającej w tym mieście. Artyści do niej należący w znaczy sposób przyczynili się do rozwoju orkiestry i położyli swoimi osiągnięciami podwaliny pod twórczość Josepha Haydna i Mozarta.
Dorobek drugiego z tych kompozytorów reprezentować będzie młodzieńcza Symfonia g-moll KV 183, pierwsza z dwóch symfonii Mozarta w tej tonacji. Ze względu na stosunkowo małe rozmiary i krótki czas trwania nazywana jest „Małą symfonią w g-moll”, jednak ten tytuł jest nieco mylący i może nawet odrobinę lekceważący. Jest to bowiem utwór dojrzały, zajmujący i niespodziewanie dramatyczny.
Muzyka sceniczna napisana przez Beethovena do sztuki Augusta von Kotzebue’a Ruiny Aten znajduje się na marginesie twórczości wiedeńczyka. Z jedenastu kompozycji, które powstały do dramatu, w repertuarze przetrwały jedynie dwie, często prezentowane osobno: Marsz turecki oraz krótka Uwertura, która zabrzmi podczas tego koncertu. Melancholijny i nieco mroczny wstęp w tempie andante silnie kontrastuje z radosnym tematem głównym.
Wieczór zwieńczy II Symfonia D-dur Beethovena – ukończona w 1802 roku i zadedykowana księciu Karlowi Aloisowi Lichnowskyʼemu. W tej kompozycji napisanej dla arystokraty artysta przełamał konwencję i odszedł od kultury dworskiej. O ile bowiem ówcześni twórcy symfonii zwyczajowo w trzeciej części umieszczali elegancki taniec – menuet, o tyle Beethoven zastąpił go buńczucznym scherzem. Słowo to oznacza po włosku ‘żart’ i odnosi się do dzieła zazwyczaj lekkiego i dowcipnego. W tym samym tonie utrzymany jest także finał. Krotochwile Beethovena nie przypadły do gustu wiedeńskim krytykom. Jeden z nich pisał zdegustowany, że nowe dzieło przypomina mu smoka, który wije się w konwulsjach i nie może zdechnąć! Kompozycja ta przetrwała jednak w repertuarze i do dziś urzeka słuchaczy żartobliwym nastrojem i wielkim ładunkiem energii.