Wybitny angielski dyrygent Paul McCreesh słynie z odkrywczych interpretacji dzieł skomponowanych w różnych epokach. Podczas koncertu z Wrocławską Orkiestrą Barokową maestro zestawi ze sobą symfonie dwóch klasyków wiedeńskich – Josepha Haydna i Ludwiga van Beethovena.
„Na podstawie tych utworów zarówno znawca, jak amator musi przyznać, że Beethoven stanie się z czasem jednym z największych muzyków Europy i będę dumny, mogąc się nazywać jego nauczycielem” – tak w listopadzie 1793 roku Haydn pisał o swoim uczniu. Młodszy artysta nie odwzajemniał tej rewerencji i wyrażał się o swoim mentorze z lekceważeniem – twierdził, że niewiele się od niego nauczył. Obaj twórcy pozostawali jednak w dobrych relacjach, nie da się też zaprzeczyć, że Beethoven odnosił się do pomysłów Haydna i je rozwijał we własnych kompozycjach. Dzieło, którego dzisiaj wysłuchamy – IV Symfonia B-dur – jest, jak na Beethovena, zaskakująco lekkie, wdzięczne i pełne humoru. Robert Schumann określił je mianem „smukłej Greczynki pomiędzy dwoma nordyckimi olbrzymami” (czyli III i V Symfonią). Na obecnych ziemiach polskich Beethoven przebywał tylko raz, kiedy jesienią 1806 roku zawitał do posiadłości Franza Joachima von Oppersdorffa, czyli do Oberglogau (dziś miejscowość ta nazywa się Głogówek). To właśnie na zamku należącym do tego arystokraty artysta ukończył swoją Czwartą, którą w podzięce za okazane mu uznanie zadedykował gospodarzowi.
Symfonia C-dur Hob. I:90 Haydna powstała w 1788 roku jako dziewięćdziesiąty utwór w tym gatunku w dorobku twórcy. Kompozytor napisał ją na zamówienie hrabiego d’Ogny (czyli Claudeʼa-François-Marie Rigoleya), współorganizatora słynnych paryskich koncertów odbywających się pod nazwą Concert de la Loge Olympique. To muzyka pełna energii i humoru, a najlepszy dowcip pojawia się w ostatnim ogniwie. Dochodzi w nim do kulminacji w tonacji C-dur. Na tym cała symfonia powinna się zakończyć (co bardziej porywczy słuchacze mogą już nawet zacząć klaskać!), jednak po czterech taktach pauzy odzywa się główny temat tego ogniwa, tym razem przeniesiony do odległej tonacji Des-dur. Haydn uwielbiał tego rodzaju grę z konwencjami i oczekiwaniami publiczności, którą niejednokrotnie zaskakiwał takimi muzycznymi żartami.