„O bracia, nie w te tony! Pełną piersią w milsze uderzmy, górniejsze i bardziej radosne!” – brzmią słowa dopisane przez Ludwiga van Beethovena do Ody do radości Friedricha Schillera. To one właśnie stanowią wstęp do wersów poematu wykorzystanego w kantacie i będącej finałem IX Symfonii mistrza z Bonn. Na to rozbrzmiewające już od ponad dwustu lat wezwanie klasyka podczas koncertu w NFM odpowie dyrektor artystyczny Wrocławskich Filharmoników maestro Christoph Eschenbach.
Pierwsze szkice słynnej melodii, która została wykorzystana do umuzycznienia tekstu Schillera i dziś jest już częścią popkultury, wyprzedzają skomponowanie Dziewiątej o aż trzydzieści pięć lat. Jako że Symfonia miała swoją premierę 7 maja 1824 roku, to nawet ze względu na sam tylko czas napisania utworu można widzieć go jako pomost między klasycyzmem a romantyzmem. Albo patrzeć przez pryzmat zastosowanych przez Beethovena rozwiązań formalnych podważających klasyczne wzorce. Warto wspomnieć nie tylko o ogromnych rozmiarach kompozycji i zaangażowaniu śpiewaków do wykonania jej czwartej części, lecz także chociażby o zamienieniu miejscami w układzie symfonii ogniw tanecznego (scherza) i wolnego lub ściślejszej integracji materiału melodycznego w obrębie całości czy rozbudowanych odcinkach codalnych.
Choć dziś trudno w to uwierzyć, to przełomowe arcydzieło nie od razu trafiło do wykonawczego kanonu. Znalazło się w nim dopiero pięćdziesiąt lat po swojej wiedeńskiej premierze za sprawą Richarda Wagnera. Znaczące było wykonanie utworu pod jego batutą w Bayreuth Festspielhaus w 1872 roku. „Dziewiąta Symfonia Beethovena stała się mistycznym przedmiotem wszystkich moich fantastycznych muzycznych myśli i pragnień. Najpierw przyciągnęła mnie do niej opinia krążąca wśród muzyków nie tylko w Lipsku, że została ona napisana przez Beethovena, kiedy ten był już na wpół obłąkany. Uważano, że jeśli chodzi o przedsięwzięcia fantastyczne i niezrozumiałe, to jest ona non plus ultra i to wystarczyło, by rozbudzić we mnie żarliwe pragnienie zbadania tego tajemniczego dzieła” – wspominał autor Złota Renu.